Noworodek podczas sesji jest cały czas dotykany, przebierany, przekładany. Jak więc zadbać o jego komfort?
Zawsze powtarzam rodzicom, żeby przede wszystkim się nie stresowali. Jeśli mama karmi piersią, to tym bardziej, bo maluszek wszystko przejmuje z mlekiem. Wpływa na niego również nastrój rodziców, więc staram się też zadbać, aby byli spokojni. Przed sesją podpowiadam, jak się do niej przygotować, co zabrać. W jej trakcie pilnuję, by wszystko przebiegało zgodnie z rytmem dziecka. Używam milutkich kocyków, owijek, mam szumiącego misia, farelkę skierowaną na dzidziusia.
Choć zdarza się, że czasem nie chce spać. Wiadomo, dla takiego maluszka każdy dzień jest inny. Jak dziecko jest aktywne, wykorzystuję moment na zrobienie kadrów z otwartymi oczkami i z rodzicami. Często słyszę, że to właśnie te zdjęcia podobają się najbardziej.
Muszę jednak przyznać, że nie było u mnie takiego dziecka, które by wcale nie spało. Wiele maluszków zasypia już w aucie, jadąc do studia. Rodzice przychodzą z takim śpioszkiem w nosidełku, ja go delikatnie wyciągam, przebieram i przystępuję do robienia zdjęć. Czasami w mediach społecznościowych spotykam się z takimi komentarzami „męczycie dzieci”. Nie wiem, jak ludzie wyobrażają sobie takie sesje noworodkowe, ale wszystkie pozycje, w jakich układamy dziecko, są dla niego naturalne.
A jak świeżo upieczeni rodzice podchodzą do tego, że ktoś obcy zajmuje się ich dzieckiem? Są wyczuleni na każdy ruch, patrzą na ręce, okazują swoje obawy?
Wręcz przeciwnie! Od momentu, kiedy rodzice wejdą do studia, przejmuję opiekę nad ich dzieckiem, a oni bardzo pozytywnie na to reagują. Mówią, że jestem jak położna. Ze śmiechem pytają, czy mogę zająć się maleństwem dłużej. Tak było nawet wtedy, zanim sama zostałam mamą.
Do tej pracy trzeba mieć odpowiednie predyspozycje, ważne są też szkolenia. Sesję noworodkową powinien robić fotograf, który dba o bezpieczeństwo, który nie uczy się na dzieciach, ale bierze za nie odpowiedzialność. Uważam, że to jeden z najbardziej wymagających kierunków fotografii.
Wspomniała Pani o predyspozycjach i szkoleniach, proszę zatem powiedzieć, jak do tego doszło, że Karolina Bator została znaną fotografką noworodkową?
Przez długie lata zajmowałam się hotelarstwem. Bardzo to lubiłam, ale z uwagi na stan zdrowia musiałam zmienić pracę. To był przełom. Wyjechałam za granicę, gdzie spędziłam rok. W tym czasie bardzo tęskniłam za rodziną, za Polską i zastanawiałam się, co dalej. Fotografia zawsze była w moim życiu. Towarzyszyła mi od najmłodszych lat. Zdecydowałam więc, że wracam i zakładam firmę fotograficzną. Rozeznałam się na rynku i padł pomysł na fotografię noworodkową. Wtedy to była nowość, dlatego postanowiłam iść w tym kierunku. Po pierwszych warsztatach fotografii noworodkowej zakochałam się. Później poszłam na warsztaty ciążowe i tak się to wszystko potoczyło. Miałam do tego predyspozycje, bo zrobienie szkolenia jeszcze o niczym nie przesądza. Ja to poczułam, fotografia noworodkowa skradła moje serce, co trwa już ponad 7 lat.
Widać, że bardzo lubi Pani swoją pracę i podchodzi do niej z pasją. Sądzę jednak, że fotografowanie noworodków, tak delikatnych, a zarazem nieprzewidywalnych, jest bardzo trudnym zadaniem
Tak, nie jest to łatwa praca, ale dużo zależy od podejścia. Często słyszę o sobie, że mam anielską cierpliwość. Jak widać, to mi pomaga. Sesja noworodkowa jest nie do przewidzenia. Bóle brzuszka, kolki mogą pojawić się nagle. Raz miałam taką sytuację: wieczorem mama wysłała mi zdjęcie maluszka, który rano, w dniu sesji, obudził się z trądzikiem niemowlęcym. Zdarza się, że dziecko, które zwykle śpi jak suseł, nagle się przestawia i jest wyjątkowo aktywne. Właśnie ta nieprzewidywalność jest najtrudniejsza.
Często rodzice chcą wiedzieć, ile stylizacji wykonamy, co będziemy robić. Mówię, „słuchajcie, zrobimy tyle, na ile pozwoli nam wasze maleństwo”. To, że coś obiecam, nie znaczy, że tak na pewno będzie. Przecież dzieciątko może nie chcieć współpracować. Zwykle jednak wszystko się udaje. Mam takie flow w pracy. Wiem, co po kolei robić, żeby to maleństwo nie było bez potrzeby przekładane, przebierane. To też wpływa na przebieg sesji i pomaga zrobić to, co mamy w planie.
Jak wygląda taka sesja noworodkowa? Ile czasu zajmuje?
Sesja noworodkowa trwa zazwyczaj do 3 godzin. 1,5 godziny to dla mnie minimum. Jeśli w tym czasie nie uda nam się wykonać zdjęć, bo okazuje się, że dziecko ma gorszy dzień, proponuję, aby spotkać się w innym terminie. To jednak rzadkość. Pamiętam takiego maluszka, który ewidentnie nie chciał współpracować. Jego rodzice po nieprzespanej nocy też byli zmęczeni. To akurat był piątek, więc zaproponowałam, aby spróbować po weekendzie. Tak się złożyło, że mieli go spędzić za miastem, u dziadków, więc wrócili do mnie wypoczęci i zrobiliśmy wtedy w półtorej godziny cudowne kadry.
Oczywiście trzeba się do tego przygotować, co nie jest takie proste, bo sesję robimy przecież tylko dwa tygodnie po porodzie. A bywa, że i wcześniej. Czasami jestem naprawdę zaskoczona, jak mamy przychodzą pięknie wylokowane, wymalowane. Zawsze polecam, aby to nie był mocny, pełny makijaż, żeby mama nie odstawała od dzieciątka, które jest takie naturalne.
Jeżeli chodzi o przygotowanie dla dziecka, rodzice zabierają tylko pampersy, mokre chusteczki lub waciki, w zależności od tego, czego używają. Proponuję, aby na drogę do studia ubrali maluszka w takiego rozpinanego pajacyka, którego łatwiej zdjąć bez potrzeby wybudzania. To chyba tyle. Przed sesją robię stylizację z rekwizytów, sprowadzonych z różnych zakątków świata. To drewniane łóżeczko, beczułka, też bean bag – specjalna pufa, na której kładziemy materiał, a na nim dziecko. Tutaj trzeba też zadbać o bezpieczeństwo, więc potrzebny jest support mojego asystenta i rodziców. Asekuracja i wzmożona kontrola to podstawa. Maluszek się rusza, ma odruchy moro, dlatego trzeba pilnować go przez cały czas. Wsparcie też się przydaje, jak jest starsze rodzeństwo. Wtedy nie jest tak łatwo. Czasem przychodzą dzieciaczki, które świetnie współpracują, a czasami takie, przy których trzeba się nagimnastykować. Ale mówię, nie ma nic piękniejszego niż wspólne kadry, gdzie nie tylko mama czy tata, ale i starszy brat lub siostra przytulają maleństwo.
W trakcie sesji robię dużo różnych ujęć, potem część z nich udostępniam rodzicom w galerii internetowej. 10 lub więcej, w zależności od pakietu, który wybiorą, poddaję swojej edycji. Moja praca to nie tylko te trzy godziny spędzone w studio z klientem. Stylizacje trzeba najpierw przygotować, potem posprzątać, ubranka uprać, kocyki odświeżyć, na koniec jeszcze jest postprodukcja. Edycja zdjęć też trochę trwa.
Pani zdjęcia są dopracowane w najdrobniejszym calu, bardzo wyraziste, a zarazem zmysłowe. Skąd czerpie Pani inspiracje?
W sesjach dziewczęcych często dodaję kwiaty. Teraz idzie wiosna, więc pewnie będzie ich jeszcze więcej. Te inspiracje są więc trochę z natury, a trochę z głowy. Robię to, co mi w sercu gra. Mam wypracowany własny styl, ale też biorę pod uwagę pomysły rodziców, dbam o to, aby kadry były spójne, a gotowy album wyglądał pięknie. Zawsze dopytuje na przykład, czy wolą zdjęcia pozycjonowane, czy takie, na których dużo się dzieje. Myślę, że moi klienci wiedzą, czego się spodziewać.
Zazwyczaj staram się, aby kolorystyka trzymała się maksymalnie trzech kolorów. Rodzice mogą je wybrać w zależności od tego, co lubią, a czego nie lubią. Niektórzy kierują się stylizacją dziecięcego pokoiku albo zdają się na mnie. Moje ulubione kolory to beże, pastelowe róże, mięta. Taka bardzo zgaszona tonacja, w której dzidziuś nie zanika. Kolorystyka, cała stylizacja nie może być przesycona. Ma być tłem dla dziecka, które jest na pierwszym miejscu.
Zobacz też: 6 pytań do fizjoterapeutki: asymetria ułożeniowa u niemowląt